Wiatr Historii – blog historyczny

17 sierpnia 2015

Świdnica Richthofena

Opublikowano: 17.08.2015, 19:11

Sto lat temu był najsłynniejszym lotnikiem pierwszej wojny światowej, a każda jego wizyta w Świdnicy zmieniała się w festyn i radosne święto. Dzisiaj jednak tylko część mieszkańców tego dolnośląskiego miasta zna jego nazwisko. Dlaczego postać Manfreda von Richthofena odeszła w zapomnienie i jaki wpływ wywarła na miasto, w którym mieszkał?

   Urodzony w 1892 roku w jednej z dzielnic dzisiejszego Wrocławia Manfred von Richthofen już za życia był legendą.  Jego jaskrawo czerwony Fokker Dr.I, ekstrawagancki sposób bycia i przede wszystkim sukcesy odnoszone za sterami samolotów, uczyniły z niego faworyta Niemców i postrach lotników Ententy. Zwierzchnictwo sił powietrznych doceniło także liczne sukcesy, które odnosił jako dowódca eskadry Jasta 11, a także, bojąc się o swojego najlepszego pilota i chcąc wykorzystać jego osobę jako motywację dla pozostałych walczących, chciała trzymać go z daleka od najbardziej zaciekłych walk.04_big

   Śmierć Richthofena 21 kwietnia 1918 roku była szokiem dla obu walczących stron – lotnik został pochowany z honorami wojskowymi we Francji, skąd jego ciało przeniesiono na berliński Invalidenhof w 1925 roku, a w 1975 – do rodzinnego grobowca w Wiesbaden.  Również w Niemczech pamiętano o asie asów Wielkiej Wojny. Podczas drugiej wojny światowej istniał pewnego rodzaju kult Manfreda Richthofena – wystawiano mu pomniki, jego imieniem nazywano eskadry (JG2) oraz szkoły lotnicze. Do 1945 roku w domu Richthofenów w Świdnicy istniało muzeum poświęcone Czerwonemu Baronowi (znajdujące się w nim eksponaty zaginęły jednak po wejściu Armii Czerwonej na teren Dolnego Śląska), zaś częścią odradzających się powojennych niemieckich sił powietrznych był JG 71 „Richthofen”, dowodzony przez innego znakomitego pilota – Ericha Hartmanna.

   Także w pewnym sensie rodzinnej Świdnicy (jak sam pilot szybko zaczął ją postrzegać) oddawano hołd Manfredowi von RIchthofenowi. W obecnym parku Sikorskiego jeszcze za życia lotnika na jego życzenie posadzono dąb (podobno sadzonkę trzeba było potajemnie wymienić, ponieważ nie chciała od razu kiełkować), a w 1928 roku powstało mauzoleum lotnika. Pomnik ten został zbudowany w dość niezwykłej, jak na swoje czasy, formie wykorzystującej różnice poziomów, co dało wrażenie przestrzeni. I choć uroczystość odsłonięcia tej tablicy pamiątkowej trwała niemal cały sierpniowy dzień i zgromadziła wielu gapiów, to mieszkańcy miasta dosyć szybko o niej zapomnieli…

   Świdnica przez setki lat była miastem niemieckim (choć niektórzy jej mieszkańcy posługiwali się dialektem DSC_0081 (2)dolnośląskim, zawierającym niektóre polskie słowa) i wpływy te są w niektórych częściach miasta widoczne, zwłaszcza wśród budynków, które przetrwały drugą wojnę światową. W tym liczącym ponad 50 tys. mieszkańców dolnośląskim mieście zachowało się wiele dość starych domów, wyglądających jednak dość posępnie – poszarpanych i często opuszczonych. Starsza część Świdnicy jest zupełnym przeciwieństwem ścisłego centrum miasta – ta, wraz z urokliwym rynkiem, muzeami i licznymi kawiarenkami zdaje się tętnić życiem przez cały dzień.

   Starsi mieszkańcy Świdnicy o Czerwonym Baronie mówią chętnie, pomagając każdemu, kto w poczuciu bezradności rozgląda sięDSC_0078 (2) po parku Sikorskiego, jakby czegoś szukając. Co ciekawe, mimo okresu silnej antyniemieckiej propagandy komunistycznej, który przypadał najprawdopodobniej na lata młodości moich rozmówców, Richthofena wciąż nazywa się „bohaterem pierwszej wojny światowej”.

   Trzeba jednak przyznać, że w mieście bardzo wiele się zmieniło – dzielnica willowa, której częścią była ulica Strzegomska (dziś – gen. Władysława Sikorskiego), stała się w pewien niezwykle urokliwy sposób zaniedbana – od lat nieodnawiane domy stoją dumne i poważne, jakby nie dopuszczały do siebie nikogo. Gęste i poplątane261893 zarośla zaczepnie przedostają się przez druciane ogrodzenia, a zimne mury dzieli ze sobą kilka rodzin. Jedna z moich rozmówczyń, kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat z małym, ciekawskim ratlerkiem na smyczy, z wyrzutem w głosie stwierdziła, że wcześniej w Świdnicy „takiego syfu nie było”. Jednak tego dolnośląskiego miasta nie można nazwać brudnym ani zaniedbanym. Świdnica sprawia wrażenie miasta intensywnie poszukującego. Poszukującego tego, co straciło wskutek zniszczeń i rabunków w 1945 roku – wszystkich pomników, których puste cokoły stoją smutno na niektórych skwerach i wspomnień, których substytutem są na razie tylko stare pocztówki.

   Także park Sikorskiego swoimi wysokimi, potężnymi drzewami sprawia wrażenie bardziej tajemniczego niż przyjaznego i radosnego. Letnie słońce, prześwitujące przez grube, mięsiste liście, oświetla chodnik i trawę, z DSC_0066 (2)której co pewien czas wychylają się kamienne schody lub resztki jakichś budowli – osoba przechadzająca się parkowymi alejami po raz pierwszy może mieć nie lada problemy z określeniem swojego położenia…

   Podobne kłopoty spotkać mogą kogoś, kto wśród tych iście schulzowskich zarośli podejmie się trudu odnalezienia kiedyś słynnego mauzoleum Manfreda von Richthofena. Idąc kilka chwil przez park Sikorskiego, trafia się na większy skwer, który drzewa tylko częściowo obejmują swoim cieniem. Tam niemal od razu wzrok przykuwa sterta pozornie przypadkowych cegieł i kamieni oraz także kamienne schodki. Pomiędzy tymi dwoma kamiennymi blokami znajduje się tablica, na której wielu twórców graffiti dało upust swojej artystycznej frustracji. Nie ma już na niej śladu po płycie, dumnie przypominającej Świdniczanom o jednym z najsłynniejszych mieszkańców miasta.

   Także stojąca na drugiej stronie ulicy, gdzie znajdują się budynki mieszkalne, willa, w której mieszkali niegdyś Richthofenowie, nie rzuca się w oczy. Ładny budynek wybudowany w typowo przedwojennym willowym stylu, łączącym nowoczesne, jak na te czasy, rozwiązania architektoniczne z klasycystycznymi zdobieniami, niemalDSC_0070 (2) zupełnie zasłaniają drzewa. Boczna brama wjazdowa prowadzi do bardzo prostego ogrodu. W rogu znajduje się głaz z wyrytą datą śmierci lotnika oraz tablica pamiątkowa autorstwa Jerzego Gaszyńskiego, założyciela „Red Baron Foundation”.

   Organizacja ta ma na celu nie tylko odzyskanie miejsc pamięci asa asów Wielkiej Wojny, ale i przypomnienie, że Manfred von Richthofen znaczną część swojego krótkiego życia spędził na terenach dzisiejszej Polski, co warto wiedzieć i o czym przede wszystkim warto pamiętać. Niezbyt optymistyczny kontrast pomiędzy stanem, w jakim miejsca pamięci Czerwonego Barona znajdowały się 70 lat temu, a w jakim znajdują się dzisiaj, dobitnie pokazuje, że zupełne zapomnienie to nie tylko wyparcie jakiegoś faktu ze świadomości, ale i opuszczenie miejsc z tym faktem związanym…

 __________

Jeśli spodobał Ci się ten wpis, zostaw po sobie ślad na Facebooku

Fundacja „Red Baron Foundation”

Zdjęcia: własne, dolny-slask.org

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.